Rozdział 11
"Uśmiechnąć się do osoby, dla której nikt inny się nie liczy"
*****
(Olek)
No pięknie... Wygadałem się!!!
Brawo Olek! Normalnie lepiej nie mogłeś nic zrobić!!!
Dopiero teraz kiedy patrzę na zdziwionego Maćka dociera do mnie, że nie dotrzymałem obietnicy danej Kruczkowi. Czuję się dziwnie...
- Że co???!!! - Maciej chyba mi nie odpuści... No dobra... Może jeszcze uratuje sytuację...
- A nie... Nie nic się nie stało... Po prostu źle się poczułem, a jak tak jest to zawsze palnę coś głupiego...
- Olek, nie żartuj sobie, okey?
- No ale nie żartuję...
- Proszę, powiedz... Jak to Kruczek odchodzi?
- No... No dobra... Powiem ci... Ale ty nikomu ani słowa!!!
- Oczywiście...
No i wszystko powiedziałem...
***
(Lena)
- Przepraszam że przybyłem tak późno... No i że nie odbierałem... - mówił zdyszany tata. - Co z Kingą? W sklepie była duża kolejka... - powiedział podając mi butelkę wody.
- Jeszcze nie wiem... Operacja trwa... Tato... Boję się! - wpadłam w tatusine objęcia. Na jego świeżo wypraną marynarkę spadały słone łzy.
- Kochanie... Wszystko będzie dobrze. - zapewnił mnie. Mówił głosem tak spokojnym że nie sposób było mu nie uwierzyć.
- A mama? - zapytałam. - Jeszcze przed chwilą tutaj była... Poszła do łazienki?
- Mama musiała jechać do pracy...
- Jakiej pracy??? - chwila... Coś mi tu nie gra... Jakiej pracy, do licha?! Przecież mama od przeprowadzki do Polski nie pracowała...
- No wiesz... Mama jakiś czas temu złożyła papiery do tej nowej agencji... No wiesz, tej na rogu ulicy.
- Aha... I przyjęli ją? - entuzjazmu to raczej u mnie widać nie było...
- Tak... Dzisiaj miała pierwszy dzień pracy. Nie chcieliśmy ci mówić, bo nie jest to pewne, ile będzie tam pracować... No cóż... To bardzo skomplikowane...
- Tato... Nie mam pięciu lat... Proszę cię...
- Już dobrze, kochanie... Ale czasami o tym zapominam... Wybacz.
Popatrzyłam na niego tylko przez moment, bo po chwili otwarły się drzwi od sali operacyjnej...
***
(Anders)
Moja rozmowa telefoniczna nie trwała zbyt długo.
- Już?! - spytał zaskoczony Forfang, który nie zdążył jeszcze podejść do kanapy.
- A żebyś wiedział...
- I co ci powiedział? - Sjoeen chciał się dowiedzieć wszystkiego.
- Chyba raczej powiedziała. - poprawiłem go. - Odebrała kobieta.
- Uuu... Ja tam na twoim miejscu, skorzystał bym z okazji...
Przewróciłem tylko oczami.
- No więc powiedziała tylko tyle że mam poczekać... A oni załatwią resztę.
- Rozumiem, że chodziło im o to że ty nie masz się denerwować, bo to oni ustawią cie na randce? - Phill mnie zaskakuje coraz bardziej.
Jak raz nie wytrzymam i "coś" mu się stanie to nie będzie to moja wina!!! Żeby nie było!!!
- Chodźmy może się przejść... - zaproponował Johan widząc co może się zaraz stać.
Z wielką ulgą przystaliśmy na propozycję.
***
Ciemno... I nagle dookoła mnie jakieś światełka... Kolorowe, mienią się różnymi barwami. Wyciągam rękę, ale nie mogę ich dotknąć.
Po jakimś czasie światełka zniknęły. Pobiegłam przed siebie i czuję się tak jakbym spadała. Lecę w dół z dość dużą prędkością, jednak mam wrażenie, że spadam powoli. Może to brzmi dziwnie, ale tak właśnie jest.
Chwilę później upadam spokojnie na ziemię, trawę... Wokół mnie rozciąga się łąka pełna kwiatów i drzew. Słońce grzeje, swoimi promieniami pieści okolice. Błękitne niebo jest takie czyste... Raz po raz widać jakiś mały obłoczek. Wszystko takie idealne, jak z bajki...
Leżę na trawie i patrzę w niebo.
Wtem słyszę czyjeś wołanie. Podnoszę się na łokciach i rozglądam. Parę kroków ode mnie stoi dziecko... Mały chłopiec, o wyrazistych, szmaragdowych oczach. Uśmiecha się. Malutki blondynek podbiega bliżej, teraz mogę się bardziej mu przyjrzeć. Ma bardzo jasną karnację i białe ubranka. Z daleka wydawał się większy. Teraz sięga mi może do pasa. Nie jest bardzo chudy, ale w niektórych miejscach widnieją wystające kości. Usta z wielkiego uśmiechu wyginają mu się nagle w podkówkę. Wyciąga w moim kierunku swoją malutką, drobną rączkę. Sięgam po nią bez zastanowienia i ruszam za chłopcem...
Dziecko nic się nie odzywa, po prostu mnie prowadzi. Kierujemy się na jakiś budynek. Z daleka widoczny jest aby zarys budowli, lecz po paru krokach znajdujemy się przed bramą potężnego zamku. Chłopiec puszcza moją rękę, podchodzi do czegoś w rodzaju małej doniczki w której znajduje się jeden z polnych kwiatów. Bezinteresownie zrywa mak i wręcza go mnie. Zdziwił mnie ten gest... Nigdy nie dostałam kwiatka... Dziękuję tylko cicho, na co ten odpowiada szczerym uśmiechem... Przed nami powoli opada most, po którym przechodzimy na drugą stronę do potężnych drewnianych drzwi. Bez żadnego oporu i skrzypienia otwarły się na szerok.
Weszliśmy do środka.
***
(Lena)
Lekarz wyszedł zdecydowanym krokiem i szedł szybko przed siebie. Kiedy przechodził obok nas nie obejrzał się ani trochę. Wzrok miał cały czas skierowany przed siebie. Tata podbiegł do niego szybko. Ja czułam, że nie mogę się ruszyć.
- Doktorze... - słyszałam jak mówi ojciec. Niestety dalej już nie słyszałam nic. Byli za daleko.
Po chwili tata wrócił. Minę miał bardzo niewyraźną. Przestraszyłam się trochę, no bo nie wiedziałam co może ona znaczyć.
- Tato... Co się stało? - spytałam. Głos mi drżał.
- Nic, córciu... - odpowiedział. W jego oczach ujrzałam zbierające się łzy. - Nic... Zaraz wrócę... Poczekaj tu na mnie.
Skinęłam tylko głową. Czemu płakał? Operacja się nie powiodła?
Oby wszystko było dobrze...
***
(Olek)
- Czyli już wszystko wiesz...
Powiedziałem Maćkowi o wszystkim, co powiedział mi Kruczek, o wszystkim co dowiedziałem się z listu.
- Tak... Nie wierzę... Łukasz ma odejść? To niemożliwe... - mówił tak, jakby trochę podłamany tym co mu powiedziałem. Zapewne nikomu by się to nie spodobało. Taki trener jak on... To skarb...
- Chwila, chwila... Co niemożliwe? - spytał nagle Jasiek. Drzwi od szatni otwarły się, a za nimi stali Ziobro, Żyła i Stoch.
- A wy już po treningu? - chyba byłem bardziej zdziwiony niż Maciej. A co jak oni stali pod drzwiami i wszystko słyszeli? Nie... Nie może tak być...
- Tak, już po. No więc, co jest niemożliwe? - tym razem zapytał Kamil.
Popatrzyłem na Maćka.
- Nic... Po prostu wiązałem Olkowi buty, bo coś się stało... I nie chciały się rozwiązać... No a potem zawiązać.
Jezu! Maciek dzięki!!!
- No właśnie... Oczywiście ze mnie taka ciapa, no i sam bym nie dał rady. - no już Olek... Zachowaj spokój...
- Aha... Nie, no... Dobra, myśleliśmy, że coś się stało. - Żyła chyba po raz pierwszy był poważny.
- No to co? - Jasiek spojrzał na mnie i Kota. - Idziecie? My sobie popatrzymy jak wam idzie.
***
(Anders)
Po dość udanym treningu weszliśmy z powrotem do szatni, gdzie były nasze rzeczy. Usiadłem na ławce, gdzie przebierałem się wcześniej. Chciałem wyciągnąć swoje rzeczy. Ku mojemu zdziwieniu żadnych ubrań tam nie było. Spojrzałem na Forfanga, ten siedział sobie spokojnie, po drugiej stronie pomieszczenia i właśnie rozwiązywał buty. Niemożliwe, żeby to on je gdzieś schował. O nawet nie było w jego stylu. Po.mojej prawej stronie, jakieś 1,5 metra ode mnie siedział Phillip. Ten właśnie przebierał bluzkę.
- Phill... Wiesz może gdzie są moje rzeczy? - zapytałem. Coś mi w środku mówiło, że to może być on.
- Twoje rzeczy? Nie, nie wiem...
Jak on nie wie? Przecież wszystko mówiło mi ze to on.
- Nie ty je zabrałeś? - chciałem się upewnić.
- A po co miałbym je zabierać? Anders, błagam cie... A co? Zniknęły?
- Tak.. Nie wiem, gdzie są... Przepraszam, że cię oskarżyłem... No ale... - strasznie głupio mi się zrobiło, jak tak pochopnie osądziłem Phillipa.
- Nie szkodzi. Johan...? Pomożesz nam poszukać?
- Oczywiście - odpowiedział Johan i rozpoczęliśmy szukanie.
Po paru minutach, nie znaleźliśmy nic. Zrezygnowany usiadłem z powrotem na ławce.
- Chyba nic z tego... - moja ręka upadła bezwładnie obok. Pod palcami poczułem jakiś dziwną teksturę. Na pewno nie była to ławka. Spojrzałem na owe miejsce, a tam leżała koperta. Byłem święcie przekonany iż jeszcze przed chwilą jej nie było. Johan i Phill popatrzyli równie zdziwieni jak i ja. Otwarłem ją powoli i wyjąłem kartę ze środka.
Napisana była wielkimi literami.
"JEŚLI MYŚLAŁEŚ, ŻE POZBĘDZIESZ SIĘ MNIE TAK ŁATWO, TO SIĘ BARDZO MYLISZ! NIE PRÓBUJ ZAWIADAMIAĆ POLICJI, BO BĘDZIE ŹLE!
PS.: POCAŁUNEK BYŁ WSPANIAŁY... ZOBACZ SAM NA BLOGU..."
Już wiedziałem, kto ukradł mi rzeczy...
*****
No, tak jak obiecałam wracam z 11 ;)
W końcu w domu... :)
Już niedługo pojawi się 12. Może około 13-14 lipca.
Jestem bardzo ciekawa co o tym myślicie.
Piszcie! :*
Życzę Wam miłych wakacji ;)
Pozdrawiam!
KOMENTUJESZ... = MOTYWUJESZ... <3
Witaj Kochana :)
OdpowiedzUsuńTa Liv to jakaś psychofanka? Czy jak to można nazwać? Nawet jego rzeczy jej potrzebne. No po prostu komedia. Do tego mu grozi?! Porobiło się i tyle..
Tak samo jak porobiło się z Kingą.. Jezu.. łąka, zamek, dziecko.. trochę mnie to przeraża? Tak wygląda tamten świat? Przecież ona nie może umrzeć!
Bardzo ale to bardzo podoba mi się Twoje opowiadanko. Jest jak.. serial. Tak, właśnie tak. Sceny się zmieniają i jest fajnie.
Buziaki kochana :*
Już jestem :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! O jejku... cały czas mam nadzieję, że z Kingą będzie wszystko w porządku, ale chyba tak jednak nie będzie... Ten opis tamtego świata i później dziwna reakcja ojca... Proszę, nie uśmiercaj jej :( A Liv ma naprawdę nierówno pod sufitem. Co ona w ogóle wyprawia? Jeszcze w dodatku grozi Fannisowi. Wyczuwam ogromne kłopoty... Kochana, za dużo wrażeń jak na jeden rozdział :)
Weny i buziaki :**
Jestem ;)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero dziś, ale musiałam nadrobić od początku.
Cudny rozdział!
Zacznę od Kingi, której jest mi tak bardzo szkoda. Mam nadzieję, że może jednak ten opis to tylko chwila grozy, a wszystko jakoś powoli wróci do normy, lecz sądząc po reakcji ojca kolorowo nie jest.
Liv przesadza i to bardzo. Zabrać rzeczy,grozić.... Biedny Anders :(
Nie wiem czemu, ale uwielbiam sceny z Olkiem :D
Genialne opowiadanie i czekam na kolejny rozdział!
Weny i buziaki ;*
Hej, hej! :)
OdpowiedzUsuńCo się stało z Kingą?! ;o Ona chyba nie...? :x Zaintrygowałaś mnie jak jasna cholera!
Biedna Lena... Tak bardzo martwi się o swoją najlepszą przyjaciółkę... Nic dziwnego. Co jest zdumiewające? Ojciec przyjaciółki Kingi bardziej martwi się jej stanem zdrowia, niż jej własny... :/ Bardzo przykra sytuacja. :x
Olek w końcu powiedział Maćkowi. Może teraz będzi mu z tym lżej? Może teraz wspólnie coś wymyślą?
Ta Liv jest jakaś psychiczna! -.- Wydaje mi się, że jej historia dopiero się zaczyna i jestem ciekawa, jak daleko się posunie...
Czekam na kolejny! ♥
Buziaki! :*
Kinga nie może umrzeć. To nie może się tak skończyć. Może to co widziała było zwykłym snem? Mysle,że nic poważnego się nie stało,ale sądząc po zachowaniu ojca Leny,tak jak i samej Kingi,mogę się mylić.
OdpowiedzUsuńBiedny Fannis. Ta Liv to jakaś psychicznie chora osoba. Rozumiem,może prowadzić sobie bloga o Andersie, ale nie powinna go prześladować. I po co jej jego ubrania?
Czekam na kolejny i weny życzę.
Buziaki❤
Kurcze... Próba podejścia do komentarza nr 2. :(
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia czemu usunęło za pierwszym razem. :( Ech...
No nic, trzeba spróbować drugi raz. ^^
Kochana! Nie możesz uśmiercić Kingi! Nie! Nie pozwalam! Nie zasłużyła na taki los. Proszę. ;(
Ale jednak największą kontrowersją jest dla mnie Liv. To, co jako pierwsze, nasuwa mi się na myśl, to choroba psychiczna... To nienormalne. Wręcz chore... ;/ Współczuję aż temu Andresowi. ;/
Rozdział jest wyśmienity! ♥
Buziole. ;**